wtorek, 13 września 2016

Someday







Ból blednie jak skóra pod koniec lata. Nawet to, co zniszczone i nie może wrócić już do poprzedniego kształtu, zabliźnia się w ciszę. Modlitwa i czas oczyszczają rany, sprawiając, że na koniec, po tylu wielorakich śmierciach, zostaje tylko... Miłość. Na pogorzeliskach spalonych miast zakwitają czerwone róże. A fale, ogromne oceaniczne fale zalewają duszę, ucząc ją oddychać pod wodą.

Ponad pięć tysięcy kilometrów dróg. Zmienne krajobrazy, przetykane światłem kryjącym się za drzewami. Bezkresne horyzonty mglistych świtów i spektakli zachodzących słońc. Drogi wiodące do obcych krajów i domów dla zmęczonych stóp. Ścieżki do otwartych serc, których nawet się nie śmiało szukać. Zagubienie, szukanie, ciemność i strach. 
A i tak najważniejsza była droga do Ciebie.

Ponad dziewięćdziesiąt dni. Krótki sen. Zmuszanie mięśni do pracy mimo bólu, otwieranie rąk, opadających ze zmęczenia i bezsilności. Kubek kawy, łyżka do ust... Stawanie się oczami dla tych, którzy nie widzą i stopami dla tych, którzy zmuszeni są trwać w miejscu. Przyjmowanie powietrza, które przepełnia płuca, pozwalając oddychać jak nigdy dotąd. 
A i tak najważniejszy był dzień, w którym po latach spędzonych w ciemności, pozwoliłam Ci w końcu wziąć się na ręce.






Wszystko ma swój czas (…)
Czas szukania i czas tracenia,
czas zachowania i czas wyrzucania,
czas rozdzierania i czas zszywania,
czas milczenia i czas mówienia,
czas miłowania i czas nienawiści,
czas wojny i czas pokoju.

(Koh 3, 1. 6-8)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz