Ból blednie jak skóra pod koniec
lata. Nawet to, co zniszczone i nie może wrócić już do
poprzedniego kształtu, zabliźnia się w ciszę. Modlitwa i czas
oczyszczają rany, sprawiając, że na koniec, po tylu wielorakich
śmierciach, zostaje tylko... Miłość. Na pogorzeliskach spalonych
miast zakwitają czerwone róże. A fale, ogromne oceaniczne fale
zalewają duszę, ucząc ją oddychać pod wodą.
Ponad pięć tysięcy kilometrów dróg.
Zmienne krajobrazy, przetykane światłem kryjącym się za drzewami.
Bezkresne horyzonty mglistych świtów i spektakli zachodzących
słońc. Drogi wiodące do obcych krajów i domów dla zmęczonych
stóp. Ścieżki do otwartych serc, których nawet się nie śmiało
szukać. Zagubienie, szukanie, ciemność i strach.
A i tak
najważniejsza była droga do Ciebie.
Ponad dziewięćdziesiąt dni. Krótki
sen. Zmuszanie mięśni do pracy mimo bólu, otwieranie rąk,
opadających ze zmęczenia i bezsilności. Kubek kawy, łyżka do
ust... Stawanie się oczami dla tych, którzy nie widzą i stopami
dla tych, którzy zmuszeni są trwać w miejscu. Przyjmowanie
powietrza, które przepełnia płuca, pozwalając oddychać jak nigdy
dotąd.
A i tak najważniejszy był dzień, w którym po latach
spędzonych w ciemności, pozwoliłam Ci w końcu wziąć się na
ręce.
Wszystko ma swój czas (…)
Czas szukania i czas tracenia,
czas zachowania i czas wyrzucania,
czas rozdzierania i czas zszywania,
czas milczenia i czas mówienia,
czas miłowania i czas nienawiści,
czas wojny i czas pokoju.
(Koh 3, 1. 6-8)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz